Część dziewiąta
Pocisk Lana zrobił głęboką ranę w boku Jacka. Parskając z bólu i wściekłości grizli ciskał się poprzez krzewy i wędrował przez godzinę lub więcej. Potem położył i usiłował lizać ranę. Kontynuował swoją podróż wracając do Tallacu, a tam odnalazł jaskinię, gdzie mógł się położyć i odpocząć. Gdy słońce było wysoko leżał jeszcze obolały.
Nagle dotarł do jego nozdrzy dziwny zapach ognia i chmury dymu napłynęły do jaskini. Jack ruszył się ale dym podążał za nim. Kiedy nie mógł dłużej tego znieść, wygramolił się z jaskini. Gdy wychodził ujrzał mężczyznę dorzucającego drew do ognia w pobliżu wejścia do jaskini. Zapach, który wiatr naganiał mówił mu: „To jest mężczyzna, który pilnował owiec ostatniej nocy”. Pomiędzy drzewami było mniej dymu i odnajdując jagody Jack pożerał swój pierwszy posiłek po swojej ostatniej owcy. Szedł jedząc owoce i wygrzebując korzonki z ziemi. Ale dym stawał się coraz czarniejszy, a zapach ognia mocniejszy. Ptaki, sarny i zające uciekały obok niego. Trzask w powietrzu stawał się głośniejszy i podchodził coraz bliżej; Jack popędził śladem innych, leśnych zwierząt. Wiatr narastał i płomienie rozprzestrzeniały się, galopowały teraz niczym dzikie konie. Cały las był w ogniu. Instynkt Jacka podpowiadał mu aby oddalił się od tego okropnego wycia płomieni, które tworzyły ciemne chmury i lecące w niebo kawałki płonących żagwi, a żar gorąca poniżej. Tak więc uciekł wraz z pozostałymi zwierzętami. Tutaj nie było niczego z czym mógłby walczyć, a jego poczucie zagrożenia zmieniło się niemal w panikę. Płomienie były wszędzie dookoła niego; pędził dziko oszalały. Ogień palił jego sierść. Zapomniał o swojej ranie i myślał tylko o ucieczce. Nagle zarośla rozpostarły się i na wpół ślepy, i na wpół płonący grizli pognał nad brzeg małego, klarownego stawu. Trzymał się poniżej powierzchni tak długo, jak tylko mógł, a wtedy powoli i ostrożnie uniósł swój łeb. Inne stworzenia również znajdowały się w stawku: kilka spalonych, martwych było blisko niego. Poznał ten zapach – to był myśliwy, który strzelał do niego.
Chociaż Jack tego nie wiedział, łowca podążał jego tropem cały dzień i to on próbował dymem wywabić go z jaskini, i to on podpalił drzewa. Teraz byli tutaj twarzą w twarz, tylko dziesięć stóp jeden od drugiego. Gdy żar płomieni był zbyt wielki grizli i mężczyzna nurkowali pod powierzchnię wody. Po minucie obaj wypłynęli. Każdy próbował trzymać swój nos i jedno oko powyżej lustra wody. Ale ogień straszliwie parzył i pozostawali pod wodą tak długo jak tylko mogli. Ogromna sosna upadła w poprzek stawku i nieomal uderzyła mężczyznę. Myśliwy przesunął się trochę bliżej niedźwiedzia. Kolejne drzewo padło w poprzek pierwszego i teraz niedźwiedź poruszył się nieco bliżej ku człowiekowi. Strzelba łowcy leżała w wodzie opodal brzegu ale mężczyzna miał swój nóż i był gotowy do samoobrony. Nurkując pod wodą i wypływając aby zaczerpnąć powietrza każdy z nich spędził godzinę albo i dłużej. Płomienie przeszły. Niedźwiedź chciał tylko iść dalej i zaczął płynąć w kierunku brzegu. Mężczyzna zauważył krew płynącą z rany w boku grizli i po tym poznał, iż to był niedźwiedź z kanionu. Jednak nie wiedział, iż to był jego stary kompan zabaw, mały Jack. Niedźwiedź wydostał się ze stawku z jednej strony, a mężczyzna po drugiej stronie i każdy poszedł swoją drogą.











![Pół wieku wspólnej drogi. Złote Gody w Pilczycy [zdjęcia]](https://tkn24.pl/wp-content/uploads/2025/12/Zlote-Gody-Slupia-Konecka-11.jpg)



